mag_kot

napisała o Skóra, w której żyję

Nowy Almodóvar. Wysmakowany jak zawsze. Płytki jak ostatnio. Z uwielbianego przeze mnie ogniska emocji pozostał ledwie tlący się żar. Muzyka Iglesiasa też już tak nie porywa, ale nic dziwnego, skoro sam film nie porusza.

Bo ja wiem, czy talki płytki? Almodovar tutaj mniej eksploruje emocje, więc nic dziwnego, że nie ma żaru. Przyznam, że ta zagadka tożsamości w horrorowym sosie zostaje w pamięci...

Negrin, ten wątek sensacyjny jest w jakimś sensie oryginalny, ale tylko jak na Almodovara - w ogólnym ujęciu dla mnie to jednak kinematograficzna powtarzalność, dziwny trop, którym poszedł reżyser kosztem wcześniejszych koncepcji pełnych namiętności, żywych uczuć, emocjonalnych rozkminek. Jego filmy były soczystymi dramatami, ze świetną grą aktorską, charyzmatycznymi kobietami i krwią.
Ostatni jego film, podobnie jak Przerwane objęcia, to ewidentny zwrot w kierunku formy. Najbardziej ubolewam, że ta płytkość emocjonalna przekłada się na muzykę.
Moim zdaniem, Almodóvar uległ pustce dobrobytu nacechowanego próżnością. Chciał widza zaskoczyć - no i udało mu się, ale dla mnie nie jest to zaskoczenie pozytywne. Choć, oczywiście, zaznaczam, że film oglądało się dobrze.

"Przerwane objęcia" generalnie całkowicie po mnie spłynęły do tego stopnia, że praktycznie nie pamiętam tego filmu. Natomiast "Skóra..." - z tymi namiętnościami itp. to oczywiście masz rację, natomiast w zasadzie nie przeszkadza mi to, że tym razem wziął się za jakiś temat "na zimno". Do tego przyznam, że wyszedłem z kina z nastrojem "nie wiem, co powiedzieć" (vide moja krótka recenzja), ale po paru godzinach uznałem, że jednak mi się podobało i kupuję. Inna sprawa, że Almodovar jako taki jest mi w sumie obojętny :)

A ja miałam odwrotnie: wyszłam z kina w stanie zadowolenia, po czym emocje (ostatni seans NH) opadły i po głębszej analizie stwierdziłam, że Almodovara stać na dużo więcej i że mydli nam oczy wizualną doskonałością oraz teoretycznie zaskakującą fabułą. Dla mnie to było słabe. I drugi raz tego filmu obejrzeć nie chcę. Planuję za to odświezyć sobie starsze dzieła Almodovara, którego cenię mimo wszystko :)

To może sprawa rozbija się o to, że Twoim zdaniem Almodovarowi chodziło głównie o zaskoczenie fabułą, a moim - o rozkminę (no i jasne: zabawę) związaną z motywami cielesności, tożsamości i płci. Bo przecież zaskoczenie nawet nie jest szczególnym zaskoczeniem. Jeśli tak, to raczej na zasadzie: "Naprawdę to zrobił!" - ale wszystko doskonale wynika z precyzyjnie poprowadzonej fabuły.

Tylko teraz pozostaje wątpliwość: skoro Tobie się "nie podobało", a mnie się "podobało", to dlaczego oboje daliśmy tę samą ocenę? ;)

Hah, mi się podobało, bo tak jak napisałam, bardzo dobrze się ten film oglądało - jak sensacyjkę ("naprawdę to zrobił") - ale ja od Almodovara oczekuję większej głębi. "Skóra..." jest doskonała pod wieloma względami, ale nie ma tego, co w Almodovarze lubiłam najbardziej, stąd tylko 7 (może dla Ciebie 7 to aż? :)) Nie ma wątpliwości, że najnowszy film Almodovara jest INNY i pewnie dlatego czuję niedosyt.
Btw, znam osoby, które z filmu wyszły (a nie byli to ignoranci), a to też o czymś świadczy.

Pewnie o czymś świadczy, ale nie za bardzo wiem o czym, bo ja w ogóle nie uznaję wychodzenia z filmów, nawet słabych (i nigdy w życiu tego nie zrobiłem), a już na pewno z takich. Nie wiem, co może kierować wychodzącym ze "Skóry...", ale obawiam się, że nie miałbym dla niego ciepłych słów ;)

Notabene: pisząc "naprawdę to zrobił", miałem na myśli Almodovara, nie bohatera filmu :)

A z koncertu nie zdarzyło Ci się wyjść?
Wychodzisz, bo Ci się nie podoba i nie jesteś masochistą. Nie popieram, ale też nie czuję, żebym miała prawo to krytykować.

Z koncertu pewnie tak, ale koncert nie ma fabuły i zwartej struktury (ok, filmy na NH czasem też nie :P ). Owszem, oczywiście jestem w stanie zrozumieć ludzi wychodzących z filmów skrajnie trudnych, ostrych, powolnych albo naprawdę bardzo, bardzo złych - ale ze "Skóry, w której żyję"? Naprawdę? Choć z drugiej strony na NH przez lata przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie potrafią wyjść ze wszystkiego i w każdym momencie (w tym: na 5 minut przed końcem).

Mi się zawsze wydawało, że to chodzi o szacunek dla sztuki, którą oglądasz i do jej autora. I dlatego nie popieram wychodzenia z filmu/koncertu. Niemniej, z drugiej strony wyjście to też pewien odbiór - manifest negatywnego wrażenia, więc powinno być na to społeczne przyzwolenie.
Jasne, że w sali kinowej jest bardziej jak w teatrze - chodzi tez o to, żeby nie zakłócać odbioru współtowarzyszy... Ale granica między egoizmem a altruizmem na sali kinowej jest cienka i rozumiem wszystkich, którzy opuścili salę w trakcie takiego Trash Humpers.... A skoro mogli wyjść z tego, to z wszystkiego innego również.

Słusznie mówisz o tym szacunku dla sztuki. Przy czym koncert (zwłaszcza jeśli jest to na przykład występ paru różnych wykonawców) to jest coś takiego, co czasem odbywa się "przy okazji", jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. Tymczasem z filmem dodatkowo jest tak, że jeśli wyjdę przed końcem, na dobrą sprawę nawet nie będę go mógł ocenić - choćby dlatego, że zakończenie jest zazwyczaj jednym z jego najważniejszych elementów. Ale w sumie nie mamy o czym dyskutować, skoro zgadzamy się co do najważniejszego :)